"Słoneczna linia" to nowa, znakomicie napisana i wyreżyserowana sztuka Iwana Wyrypajewa. Trzyma widownię w napięciu przez półtorej godziny. W doskonałym przekładzie Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej. W brawurowym wykonaniu Karoliny Gruszki i Borysa Szyca. Oboje po mistrzowsku prowadzą dialog. Na najwyższym diapazonie. Wyciszają się tylko na chwilę po każdej awanturze. Przytulają do siebie z czułością. Widać, że się kochają i kochać będą dalej. Mówią niby tym samym językiem, ale nie mogą się porozumieć. Każde z nich myśli po swojemu. Chce, aby racja była po jego stronie. To problem dzisiejszego świata. Sztuka o braku porozumienia i tolerancji między ludźmi. Jakże aktualny temat w naszym życiu codziennym, a zwłaszcza w polityce. W tym konkretnym przypadku dotyczy młodego małżeństwa. Z siedmioletnim stażem. Zaciągniętym kredytem i brakiem potomstwa.
O 10-tej wieczorem zaczynają drobną sprzeczkę. Przeradza się ona w awanturę. Trwa do 5-ej nad ranem. Dochodzi do rękoczynów. Używają przy tym niewybrednego języka. Tyle tylko że ten niewybredny język w ustach delikatnej i filigranowej Karoliny Gruszki brzmi raczej zabawnie a nie ordynarnie. Wszystkie te wulgaryzmy podaje tak "en passant", jak mówią Francuzi. To samo można powiedzieć o Borysie Szycu. Misiowatym, masywnie zbudowanym jej mężu scenicznym, o ciepłym wnętrzu. Odpowiada na jej zaczepki podobnym językiem. I też nie wzbudza odrazy. Tylko oklaski i śmiech. Oboje są wrażliwi, dobrzy z natury i inteligentni. Mądra to i głęboka sztuka, choć podana lekko. Z podtekstem do zastanowienia się. Po premierze były długotrwałe oklaski na stojąco. Twórcy nisko pochylali głowę, dziękując publiczności za akceptację. Byli wzruszeni i zadowoleni. Wykonali kawał wspaniałej roboty, uwieńczonej sukcesem. Wróżę tej sztuce długi żywot.