„Prima facie” to łacińskie wyrażenie oznaczające „od pierwszego wejrzenia” lub „oparte na pierwszym wrażeniu”. We języku prawniczym używany jest, aby zaznaczyć, że po wstępnym zbadaniu wydaje się, iż istnieją wystarczające dowody potwierdzające winę.
Sala sądowa jest jak scena teatralna. Adwokatka Tessa perfekcyjnie gra więc swoją rolę, by opowiedzieć najlepszą wersję zdarzenia swojego klienta. Zatem wszystkie środki wyrazu dozwolone - prowokacje, uśmieszki, spojrzenia, fałszywe zainteresowanie i udawane współczucie dla ofiar. Całość wyreżyserowana perfekcyjnie. Cel - przesłuchiwaną osobę sprowadzić na manowce i spowodować u niej pytania: „Czy taki jest fakt? Czy tylko moja interpretacja?"”.
Wszystko po to, by na końcu triumfować i zebrać pochwałę kolegów prawników: „No, dobra jest!”. Potem kurtyna w dół. I następna sprawa. I jeszcze jedna. I kolejna... Tess słynie z tego, że potrafi obronić każdego gwałciciela. No ale przecież ona tylko wykonuje swój zawód - ostateczny wyrok wydaje ktoś inny.
Życie jednak potrafi być okrutnie przewrotne. Kiedy młoda adwokatka sama staje się ofiarą przemocy seksualnej i musi udowodnić, że doszło do przestępstwa, w miejsce bezdusznych paragrafów pojawiają się ból, niemoc i poniżenie. Tess stanie przed wielką próbą. Teraz to ona sama musi zmierzyć się z pytaniami: "Czy tak było naprawdę? Czy tak to tylko odczytałam?". Dotychczas na sali sądowej nie słuchała ofiar. Czy sama zostanie wysłuchana? Czy zaryzykuje swoją karierę i pozycję?
„Na pierwszy rzut oka” (org. tytuł „Prima Facie”) to niezwykle aktualny tekst autorstwa Suzie Miller. Mocny i wymagający - może właśnie dlatego można było go zepsuć i przerysować. Na szczęście Maria Seweryn psuć nie potrafi. Bardzo lubię ją oglądać zarówno delikatną i kobiecą („Casta Valentina” w Och-Teatrze) czy pewną siebie („Metoda” w Teatrze Polonia).
Nigdy jednak nie miałem okazji widzieć jej samej na scenie - to jej pierwszy monodram. A tu minimalistyczna scenografia sprawia, że przez dwie godziny na scenie jest naprawdę tylko ona.
Ona i jej niesamowita twarz oświetlona jak na przesłuchaniu. Mocne światło reflektora wydobywa wszystko - każdy grymas, skrzywienie czy nerw. Żadnej fałszywej nuty. No i to jej spojrzenie, które ma siłę rażenia. Aktorka łapie widza za mordę już na początku i wciąga w swoją opowieść.
W spektaklu „Na pierwszy rzut oka” Maria Seweryn jest jak rentgen, którzy precyzyjnie potrafi prześwietlić swoją postać ze wszystkich stron. Jest dumna i zimna w swoim adwokackim profesjonalizmie, krucha, bezbronna i zagubiona w traumatycznej sytuacji. Jest ofiarą, ale próbuje patrzeć na siebie oczami adwokatki. Jest adwokatką, ale próbuje patrzeć na siebie oczami ofiary.
To naprawdę fascynujące oglądać Marię Seweryn w takiej (czyli najlepszej) formie. Rzeczywistość pozateatralna przez 120 minut nie istnieje. Jej gra hipnotyzuje i trzyma w napięciu niczym thriller. Aktorzyca!
Na niewielkiej przestrzeni w sekundę reżyser Adam Sajnuk przenosi widza z nocnego klubu na salę sądową, a potem do mieszkania. Ciekawym, ale też niezwykle trudnym do realizacji zabiegiem było zagranie przez Marię Seweryn wszystkich rozmów i dialogów. Aktorka płynnie zmienia więc barwę głosu i intonację, by za każdym razem odegrać inną postać. No i jeszcze muzyka Michała Lamży. Grana na żywo... na perkusji! Nie tylko nie zagłusza, ale też nie przeszkadza, sugerując, naprowadzając, wzmacniając przekaz i uzupełniając zmieniające się nastroje.
Interesuje mnie teatr odważny, który się wtrąca, sięga po kontrowersyjne i aktualne tematy. Bo jeśli bezduszna machina prawnicza czy polityczna zawodzi, to właśnie sztuka burzy mury i otwiera ludziom oczy, a może i serca.
Ten spektakl to manifest w obronie kobiet. Dobrze, że powstał. Koniecznie biegnijcie go zobaczyć również ze względu na totalną rolę Marii Seweryn.
Marcin Wojciechowski, FB, fanpage Och kultura, 25. 10. 2023