Ciężar dowodu, że doszło do przestępstwa, spoczywa na pokrzywdzonej. Musi na nowo wszystko ubrać w słowa, przeżyć to raz jeszcze. Dać swoje świadectwo jak dobry spektakl.
Mecenas Tessa Enslet, odmalowana w sztuce „Prima Facie” australijskiej dramatopisarski Suzie Miller jest pewna siebie, bezczelna, bardziej niż o sprawiedliwość dba o interesy swoich klientów. Miller zna takie postacie z życia - sama jest bowiem absolwentką prawa. Poznała inicjację prawniczą, zabójczą rywalizację. Zna z własnego doświadczenia kwestie wypowiadane przez bohaterów jej sztuki: „Jeden z trzech spośród was nie zrobi dyplomu”; „Nie łudźcie się: Jesteście rywalami. Jesteście przeciwnikami. Walczycie ze sobą. Gra rozpocznie się teraz".
Sztuka „Na pierwszy rzut oka” (w oryginale „Prima Facie”) w reżyserii Adama Sajnuka będzie miała premierę 1 października na deskach Teatru Polonia. W roli głównej - Maria Seweryn.
Grasz, żeby wygrać
Bohaterka, którą gra Seweryn, staje na ubitym polu walki, którym jest sala sądowa. Jest młoda, nie odcina jeszcze kuponów i wie, że na nazwisko musi jeszcze zapracować. Jest taka adwokacka paremia: Taki jesteś dobry jak ostatnia sprawa, którą wygrałeś. I nie ważne jak grasz, grasz, żeby wygrać.
„Ja nie angażuję się emocjonalne. To gra" – twierdzi Tessa, kiedy doprowadza do umorzenia postępowania wobec oskarżonego. Na pytanie „Co zrobisz, jeśli reprezentujesz kogoś, o kim wiesz, że jest winny?!” odpowiada nad wyraz spokojnie, jakby zawód, który praktykuje, dawał immunitet na wyrzuty sumienia. „To niestety wykracza poza naszą kompetencję. Zadaniem adwokata nie jest wiedzieć”. Wyjaśnia, że „dobry prawnik po prostu opowiada najlepszą wersję swojego klienta”. Tyle że klienci Tessy to najgorszy sort. Podsądni z zarzutami gwałtów.
Zimny profesjonalizm młodej adwokatki może przerażać. Co czuje, kiedy jak walec rozjeżdża zeznania straumatyzowanych kobiet będących ofiarami gwałtów? Jak się czuje, stając obok zasobnych drapieżców żerujących na lęku ofiar?
Bohaterka nie ma wyrzutów. Uderza punktowo w słabe ogniwa oskarżenia, rozbijając łańcuchy poszlak, prowokuje świadków, sieje wątpliwości. Aż w najmniej oczekiwanym momencie doświadcza zła. W jednej chwili pękają fundamenty świata, w który wierzyła i który akceptowała bez zmrużenia oka. Zostaje zgwałcona przez kolegę z pracy, innego adwokata.
Nie dość, że musi stanąć na nogi po krzywdzie, to jest zmuszona podjąć jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu, która wpłynie na jej przyszłość. Czy będzie jeszcze potrafiła się odnaleźć w miejscu, w którym odbywa się sąd nad tym, czego doświadczyła?
Pięć lat studiów, trzy lata aplikacji i dziewięć lat praktyki to cena, którą zapłaciła, by praktykować zawód, w którego sens musi jeszcze raz uwierzyć. Testem ma być jej sprawa. Oto sąd, ów teatr, w którym czuła się gwiazdą, ukazuje jej się na nowo jako świat zaprojektowany z myślą o mężczyznach, których ofiary muszą unieść ciężar krzywd. Tess wkracza do niego, poddając pod osąd swoją krzywdę.
Kompromis z gwałcicielem?
Sprawca ma do końca nadzieję, że ofiara z nim się ułoży. Czy Tess pójdzie na kompromis z gwałcicielem? Wie, że jeśli sąd nie da jej wiary, straci wszystko w środowisku, w którym zakwitła jej kariera. To ciężka próba. Teraz poznaje system z innej strony – jako ofiara. Oto pokój przesłuchań, do którego wpadała „jak bomba, apodyktyczna i pyskata”. Tym razem to ona ma być przesłuchiwana. Na własnej skórze przekonuje się, jakie to trudne: odpowiadać na pytania, czy sypiała wcześniej ze swoim krzywdzicielem, dlaczego zaprosiła go feralnego wieczora do domu. Poczuje się jak idiotka, widząc spojrzenie osoby przesłuchującej, kiedy wyzna, że wzięła prysznic „zaraz po”, zmywając z siebie ślady jego zbrodni. Czy ktoś jej uwierzy, że nie mogła znieść tego zapachu i szorowała się z tego dotyku jeszcze miesiącami?
Ponad pół tysiąca dni od gwałtu stanie wreszcie przed sądem, twarzą twarz ze swoim oprawcą. Widząc jego świętoszkowatą minę, będzie się zastanawiać, czy jej krzywdziciel przekonał sam siebie, że to on jest tu pokrzywdzony. Paradoks polega na tym, że gwałciciel nie musi nic udowadniać. Ciężar dowodu, że doszło do przestępstwa, spoczywa na pokrzywdzonej. Musi na nowo wszystko ubrać w słowa, przeżyć to raz jeszcze. Dać swoje świadectwo jak dobry spektakl. Przedtem katuje się jednak, wizualizując sobie przesłuchania, w których jest zarazem obrońcą sprawcy, sędzią i prokuratorem. Zadręcza się, choć przecież nie zrobiła niczego złego. Jako adwokat z zimną krwią szuka luk w swoim zeznaniu i podaje w wątpliwość każdy detal. Jako sędzia zastanawia się, czy jej zeznania rozstrzygają o winie sprawcy ponad wszelką wątpliwość.
Tekst Miller boleśnie konfrontuje prawa ofiar z wymiarem sprawiedliwości. Polskie prawo za gwałt uznaje doprowadzenie do stosunku płciowego przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem. Wiele krajów już wiele lat temu dostosowało przepisy dotyczące gwałtu od konwencji stambulskiej ratyfikowanej przez Polskę w 2015 roku. Do stosunku potrzebna jej zgoda. Jej brak wyczerpuje znamiona gwałtu. Zgoda, która nie może być domyślna.
Tess jest w tej szczęśliwej sytuacji, że nie musi udowadniać, że dopuszczając się gwałtu, sprawca zrealizował znamiona przemocy, groźby bezprawnej lub podstępu. Ale udowadnianie „ponad wszelką wątpliwość”, że do współżycia doszło bez jej zgody, to wystarczająco trudne zadanie. Staje przed adwokatami sprawcy oskarżona o kłamstwo.
Mniejsza o wynik tego procesu. W zamyśle Suzie Miller w tym dramacie stawka jest większa. Po doświadczeniu bycia ofiarą, która musi obronić swoje krzywdy przed sądem, zdobywa się na mocne wyznanie. Oskarża samą siebie o to, że przez całe swoje profesjonalne życie była częścią systemu stworzonego przeciwko kobietom.