Logo Fundacja

Recenzje

kup bilety online

Tekst z programu teatralnego "Męża i zony"

Niecnoty

Rzecz „stoi na ostatnim krańcu przyzwoitości” – orzekł krytyk z epoki. „Padały słowa o gangrenie moralnej, zgniliźnie, rozkładzie” – przypominał przed wiekiem historyk literatury. Mąż i żona to, mówiąc krótko, utwór jedyny w swoim rodzaju w haniebnie pustym co do tych spraw repertuarze polskim, osobny i bezcenny. Aleksander (jeszcze nie hrabia) Fredro stanął tu na wyżynach swojej (ówczesnej) reputacji i po dziś dzień nie dał się z nich zepchnąć. Sztukę tę winno się studiować w szkołach dramatopisarstwa i w miarę możności naśladować. Mam na myśli, nieprawdaż, praktykę sceniczną.

Nadzwyczaj trudno rozebrać ten zegarek, ale cóż, trzeba spróbować. Otóż mamy do czynienia nie tylko z dziełem, w którym mówi się coś przeciwnego do tego, co się robi, lecz więcej: główne, nadużywane słowo oznacza nie całkiem to, co się z nim zwykle wiąże. Może nawet chodzi o dwa słowa: „miłość/kochać”, które pojmować wypada w ich sensie literalnym. Stosunek między salonowym a realnym sensem tych słów uznał autor za niewyczerpane źródło efektów specjalnych.

Dalej: jest to dzieło co się zowie minimalistyczne. Jedyny niezbędny element scenografii stanowi kanapa. Wokół niej i na niej pięć postaci (dwie panie, dwóch panów i kamerdyner) pozwala rozwinąć niemal pełne spektrum przewrotek i przekładek. Niemal, bo gdyby autor, jak skądinąd wiadomo, nie był tak zakamieniale heteroseksualny, ciąg sytuacji, jakie przeprowadza, mógłby się skończyć następująco: dwie panie ze sobą, dwaj panowie ze sobą (a w roli wolnego elektronu kamerdyner). Może rozwiązałoby to kwestię dwóch alternatywnych zakończeń sztuki, z których drugie, dużo gorsze, nie wiadomo kiedy dopisał nie wiadomo kto, żeby było choć trochę moralniej. W tle są jeszcze co najmniej stangret, stajenny, kucharka (i para koni, ale tych można nie liczyć).

I jeszcze: równie ważne, jak to, co się dzieje na scenie, jest to, co poza sceną, a co świadom rzeczy widz lub czytelnik ma sobie dopowiedzieć. To, co poza sceną, rozgrywa się co najmniej siedem razy (mało tego, sztuka się tym zaczyna), a gdyby uwzględnić aktywność kamerdynera, nawet więcej. Niewidzialne szczegóły akcji Fredro opisał z detalami już wcześniej, więc mógł się spodziewać, że jego strategia ścichapęka przyjęta zostanie ze zrozumieniem.

Ale do rzeczy. Hrabia Wacław ma żonę hrabinę Elwirę i tak zwanego przyjaciela domu, Alfreda. Śmiertelnie znudzony żoną w dwa lata po ślubie, Wacław spędza cały wolny czas, którego ma w bród, poza domem, gdzie rozwija działalność wyliniałego lwa salonowego (nieuniknione to miano pożyczam od Boya), innymi słowy – karmi swe ego reputacją potencjalnego zdobywcy wszystkiego, co ma spódnicę i nie zmyka na drzewo. Ale i to go nudzi. Ambicje, o czym zaraz, lokuje gdzie indziej. Tymczasem Alfred dotrzymuje, by tak rzec, towarzystwa opuszczonej Elwirze i ma tego już szczerze dość. Działalność, rozpoczęta rok i sześć niedziel temu, ze sporym nakładem starań, od dawna mu ciąży. Musi bowiem trzymać fason, co wymaga na przykład zasypywania wybranki stosami listów miłosnych. Te listy od dawna pisze mu wynajęty Francuz grafoman – najżałośniejsza, choć nieobecna, postać sztuki.

Listy owe Elwira, miast palić w kominku, zgodnie z kodeksem sentymentalnym zbiera w pakiety i upycha gdzie bądź: w bieliźniarce, klęczniku, serwantce, ekrytuarku, nachkastliku, za łóżkiem, a szczególnie pikantne chowa za portret męża. Ma się rozumieć, źle się to musi skończyć. Ale na razie i ona cierpi męki śmiertelnej nudy z Alfredem, który w przerwach miele frazesy jeszcze płytsze od tego, co zdolny jest wydzielić z siebie Wacław. W pierwszej odsłonie sztuki oboje (mam na myśli hrabinę i Alfreda), ledwo patrząc na siebie, odstawiają romantyczny rytuał, myśląc pewnie: „Niech to się wreszcie na dziś skończy!”. Lecz jutro będzie tak samo: trzymają się wzajem w kleszczach. Podziwiając tę parę, widz (lub czytelnik) tej sceny ma pewność, że ogląda pożycie męża z żoną. Nic mylniejszego!

Pech obu panów tkwi w tym, że Elwira, osoba płaksiwa i limfatyczna, pędzi swój żywot w domu, co zmusza Alfreda, nominalnie szalejącego za nią, do dotrzymywania jej towarzystwa, Wacława zaś wręcz przeciwnie. Albowiem pierwszy z panów wybiega wciąż myślą do służbówki, gdzie czeka apetyczna Justysia. Niestety, może poświęcić jej tylko chwile uszczknięte miłosnej służbie hrabinie. Drugi zaś z panów, powróciwszy w pielesze, obgryza w duchu paznokcie, czekając, aż jego żona uda się do kościoła, co czyni raz na tydzień, on zaś wśliźnie się do służbówki, gdzie item. Ma się rozumieć, jeden nie wie o drugim, podobnie jak to ma miejsce na piętrze, w salonie zdobnym niewidzialnymi rogami hrabiego.

Wszystko, czego nie dostaje Elwirze, czyli tak zwany sex appeal, ma Justysia, mało, że młodsza, to równie edukowana, chowała się bowiem z panią. Posiada francuski i dar nienudzenia się w towarzystwie męskim, gdyż jako klasyczna subretkę bawi ją okręcanie sobie wyżej stojących w hierarchii panów wokół palca. Obaj bywalcy służbówki, ceniący każdą w niej chwilę, nie zdają sobie sprawy z wiszącej nad nimi grozy. Niechby tak słodka Justysia rozpuściła na mieście języczek... Lecz i nad nią zwisa Nemezis w postaci kamerdynera, który nic nie mówi, lecz wie wszystko i niewątpliwie pobiera od milczenia prowizję w naturze. Nie sposób jednak nie wielbić Justysi, która jako jedyna postać sztuki naprawdę coś robi: kręci się niby wiewiórka w kole, a przy tym znajduje czas, by pomyśleć. Myśli zaś o tym, którego z panów wybrać: jeden się przecież z nią nie ożeni, a drugi nie rozwiedzie. Po namyśle wybiera drugiego, który daje najświętsze słowo, że hojnie ją wyposaży. Lecz by te słowa zmieniły się w rzeczywistość, trzeba małej intrygi. I w tym punkcie niestety nastąpić musiałby spoiler.

Całą tę historię, do której uczeni w piśmie podchodzą jak pies do jeża, skomentował właściwie, i to genialnie, Boy-Żeleński (odsyłam do Obrachunków fredrowskich). Jednakże pod wpływem Balzaka, którego wielbił, Boy skupił się bodaj nazbyt na fizjologii małżeństwa – tak zwał się pierwszy tom Balzaka w jego przekładzie, a to zostawia ślady. Tymczasem dużo bliższy klimatu Męża i żony zdaje się Stendhal. Obaj autorzy mieli identyczną pierwszą połowę biografii, z Napoleonem i Berezyną w roli głównej, potem oddali się zaś zgłębianiu sekretów miłości. Obydwu doświadczenie oficerskie dało wyczucie konkretu. Stendhal, równo dziesięć lat od Fredry starszy, w duchu minionego już libertynizmu zdążył spłodzić traktat O miłości, który wydał w roku 1822, ściśle tym, w którym na scenę trafiła Mąż i żona. Słowem, co Fredro daje do zrozumienia bez wskazywania palcem, Stendhal analizuje w dobitnym i eleganckim stylu. Obydwu przyświeca głęboka wzgarda dla epoki „małych ludzi do wielkich interesów”, jaka nastała po epopei. „Była to epoka – pisze Stendhal – w której literatura obolała od narodowych nieszczęść, tak wielkich i świeżych, troszczyła się jak gdyby tylko o to, aby ukoić naszą nieszczęśliwą próżność: rymowała męstwo i zwycięstwo, chwała i działa etc. Nudna literatura owej doby nigdy, zdawałoby się, nie szukała prawdziwych rysów traktowanego rzekomo przedmiotu; szukała jedynie sposobności schlebiania temu narodowi, niewolnikowi mody”. Fredro we własnym kraju podpisałby się pod tym z satysfakcją.

Obaj wiedzą zbyt wiele jak na swoje czasy. Stąd ton maskowanej goryczy, błędnie branej za cynizm. Nic obrzydliwszego niż miłość ludzi dystyngowanych, którzy (mówi Stendhal) wiedzą z góry, jak się mają zachować i co ich czeka w kolejnych fazach tej miłości; wolni od namiętności i jej niespodzianek, zwykle rozwijają więcej subtelności niż prawdziwego uczucia, są bowiem nazbyt inteligentni. Ładna i chłodna miniatura...”. I nic mniej szczerego jak namiętność zazdrośników stylizowana na fałszywy romantyzm. W tym miejscu Stendhal przywołuje historię, której nie sposób się oprzeć:

"W Piemoncie [...] wysłano mnie z dwudziestoma pięcioma dragonami do lasów sezyjskich, aby tępić przemytnictwo. Przybywszy wieczorem w to dzikie i opuszczone miejsce, spostrzegłem wśród drzew ruiny starego zamku; udałem się tam; był ku memu zdziwieniu zamieszkały. Zastałem tam szlachciurę o posępnym wejrzeniu; był to mężczyzna może czterdziestoletni, olbrzymiego wzrostu; z widoczną niechęcią oddał mi dwa pokoje. Muzykowałem tam po trosze z moim sierżantem; po kilku dniach odkryliśmy, że nasz gospodarz ukrywa kobietę, którą z żartów przezwaliśmy Kamilą; dalecy byliśmy od podejrzewania okropnej prawdy. Po sześciu tygodniach umarła. Wiedziony smutną ciekawością, chciałem zobaczyć ją w trumnie; przekupiłem mnicha czuwającego przy ciele i około północy, pod pozorem pokropienia ciała święconą wodą, wprowadził mnie do kaplicy. Ujrzałem cudną twarz, z tych, które pozostają piękne nawet na łonie śmierci: miała duży orli nos, którego szlachetny i delikatny zarys na zawsze zostanie mi w pamięci. Opuściłem to miejsce żałoby; w pięć lat potem, gdy oddział mego pułku towarzyszył Cesarzowi na jego koronację do Włoch, kazałem sobie opowiedzieć całą historię. Dowiedziałem się, że zazdrosny mąż, hrabia***, zastał rano na łóżku żony angielski zegarek należący do pewnego młodzieńca w miasteczku, gdzie mieszkali. Tegoż samego dnia zawiódł ją do zrujnowanego zamku w lasach nad Sezją. Jak Nello della Pietra nie wyrzekł nigdy ani słowa. Gdy się doń zwracała z jakąś prośbą, pokazywał jej zimno i w milczeniu angielski zegarek, który miał zawsze przy sobie. Spędził w ten sposób, sam na sam z żoną, trzy lata. Umarła wreszcie z rozpaczy w kwiecie wieku. Mąż próbował zakłuć nożem właściciela zegarka; chybił go, udał się do Genui, gdzie wsiadł na okręt, i więcej o nim nie słyszano”.

Więc czy nie lepiej już żyć jak mąż z żoną?

Jan Gondowicz


Dodatkowe informacje

 

Kasa i foyer teatru są wynajmowane od m.st. Warszawy - Dzielnicy Śródmieście

MECENAS TECHNOLOGICZNY TEATRÓW

billenium

DORADCA PRAWNY TEATRÓW

139279v1 CMS Logo LawTaxFuture Maxi RGB

WYPOSAŻENIE TEATRÓW DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

zporr mkidn

PREMIERY W 2025 ROKU DOFINANSOWANE PRZEZ

Warszawa-znak-RGB-kolorowy-pionowy

PATRONI MEDIALNI

NowySwiat Logo Napis Czerwone Wyborcza logo Rzeczpospolita duze new winieta spis 2rgb logo czarneZasób 120

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

LOGO MIN
Z OSTATNIEJ CHWILI !
X