Teatr coraz głębiej portretuje kobiety. Nie tylko sięgając po dawniejsze, sprawdzone utwory, jak „Trzy siostry", ale dramaty świeżej a nawet najświeższej daty.
Do takich udanych zbliżeń portretowych należy „Aleja Zasłużonych" Jarosława Mikołajewskiego, tym debiutanckim dramatem zaznaczającego swoje odrębne miejsce w teatrze. To bodaj pierwszy polski dramat, który na serio mierzy się z naszym trudnym czasem, choć nie padnie tu ani jedno słowo o pandemii.
Oto pisarka (Krystyna Janda) wiedziona przeczuciem rychłej śmierci i dręczona obawą, że jej męża nie będzie stać na pogrzeb, rozpoczyna starania, aby jej pochówek odbył się na koszt państwa, a więc w alei zasłużonych. Ma ku temu podstawy: ileś wydanych tomów, dorobek całego życia, zwykle niedoceniany i lekceważony.
Jarosław Mikołajewski, poeta, eseista i reportażysta odsłania kulisy pisarskiej misji, w szczególności Poetki, obserwującej świat i utrwalającej takie jego przejawy, które uchodzą uwadze zwykłych zjadaczy chleba. Ogromny monolog Poetki w pierwszej scenie podczas wspólnego posiłku z Mężem (Olgierd Łukaszewicz) penetruje te nieznane rejony, nasycając jej opowieść falami wściekłości. Poetka ma swoje powody - jej trud może wydawać się daremny, a najbliższe otoczenie, nawet ukochany mąż, człowiek konkretu, bo księgowy, nie doceniają jej wysiłku i wciąż pytają o wymierne korzyści materialne, jakie przynosi pisanie. A te są niewielkie. Lży więc świat, miota przekleństwa, łącząc się w swojej słownej agresji z protestami strajku kobiet. Ten pozornie plugawy język przynosi oczyszczenie, staje się jedyną skuteczną formą wyrzucenia z siebie własnej bezradności i gniewu na obojętność i głupotę wielu ludzi - to tak przy okazji przestroga pod adresem zasromanych brzydkimi słowami ciotek kulturalnych.
Krystyna Janda maluje Poetkę z nerwem, prawdziwie błyskotliwie, wywołując salwy śmiechy i wewnętrznej satysfakcji widzów (któż nie ma swoich porachunków z tymi ch... i k...), choć tak naprawdę wcale nie jest do śmiechu. Spotykając się z urzędnikami cmentarza (Grzegorz Warchoł) i ministerstwa kultury (Dorota Landowska), Poetka zyskuje nawet ich sympatię, podobnie jak poparcie matki (Emilia Krakowska). Niemal dopina celu, ale życie lubi sprawiać gorzkie niespodzianki.
Janda wyreżyserowała ten wcale nieprosty dramat z wielką precyzją, organizując prawdziwy balet, który uprawiają aktorzy grający partnerki/rów Poetki: na początku każdej sceny wytaczają na scenę stół, ustawiają krzesła i wykonują czynności, które od razu ich określają. Mąż przygotowuje posiłek, przynosi talerze na tacy, starannie jej rozstawia, od razu widać, jaki jest dokładny i pedantyczny. Urzędnik cmentarza rozkłada na stole czarne skoroszyty z wariantami pochówku i wciąż zmienia ich położenie jak w funeralnym obrządku. Matka zabiera się do sprzątania, przecierając stół ścierką. Urzędniczka z ministerstwa, zresztą niegdyś poetka, wbiega nerwowo z laptopem i wciąż jest „rozlatana". Te rytuały nadają spektaklowi rytmy, ale głębię przynosi poezja, wiersze, które płyną od czasu do czasu ze sceny: w duecie wykonany poemat o muzyce cmentarnej (Janda, Warchoł), a na koniec piękna fuga o odchodzeniu i pozostawianiu po sobie śladu, którą obdarza widzów Olgierd Łukaszewicz.
Źródło: "Dziennik Trybuna" 2021 nr 50