Teatr Polonia: pół kroku przed widzem
Krystynie Jandzie w Teatrze Polonia w ciągu jednego sezonu udało się przywrócić wiarę, że w teatrze ciągle jeszcze możliwa jest kulturalna rozrywka, która tym się różni od szmirowatych fars i bulwarowych komedii, że jest inteligentna - pisze Marta Cabianka w Dialogu.
«W Polsce nie bez powodu panuje dość rozpowszechniona opinia, że żeby zaistnieć w życiu publicznym, trzeba mieć czym szkodzić i - jak powiada Jacek Bocheński - trzeba mieć możność sprawienia bolesnej dolegliwości. Żeby mieć dostateczną siłę rażenia, trzeba oskarżyć, wywołać skandal, pomówić, opluć albo "mówić po chamsku i bezczelnie, wrzeszczeć i łgać".
W teatrze, żeby zyskać rozgłos, trzeba się rozebrać, pokaleczyć, napisać własnymi słowami Makbeta albo przynajmniej ujawnić się z "drastycznie krytycznym oglądem rzeczywistości". Ludzie, którzy traktują teatr serio i gardzą bulwarem, głoszą, że teatr ma się wdzierać pod skórę, być tubą wrażliwości i ryczeć z bólu, nurzać się w nihilizmie, wymiotować rzeczywistością.
W życiu politycznym obowiązuje dzisiaj język męskiej siły, która stanowczy odpór daje niezdecydowanym intelektualistom, zgniłym liberałom, wyzwolonym kobietom i gejom, którym od nadmiaru praw poprzewracało się w głowach. Zdecydowanie i stanowczość, jasno wytyczony kierunek zmian, silne państwo, kara śmierci, kult powstań narodowych, prorodzinność i antyaborcyjność, wychowanie patriotyczne oraz zapisywanie żon w ankietach majątkowych w rubryce "inne dobra" wyznaczają dzisiaj kierunek myślenia o państwie i o człowieku. Silni mężczyźni, którzy nigdy, przenigdy, nie dopuszczą, by za pieniądze podatników można było zmieniać sobie płeć po kilka razy w życiu, kształtują na trybunach sejmowych język publicznego dyskursu.
Teatr, o którym głośno w mediach, przeciwstawia im własny: język prowokacji, ambiwalencji, perwersji seksualnej, obsceniczność, wulgarność i plakatowy bunt. Teatr taki atakuje wartości rodzinne, obnażając hipokryzję ich wyznawców, podważa szczerość patriotycznych porywów i religijnych uniesień, daje wyraz feministycznym obsesjom, mówi językiem wykluczonych, eksperymentuje z ciałem i płcią. Staje się z wolna przyczółkiem wojującego feminizmu, medium walczących o swoje prawa mniejszości, trybuną, z której padają radykalne społeczne hasła.
To wszystko jest takie męczące.
Zwłaszcza że co do życia publicznego nie ma na razie nadziei, by w najbliższym czasie miało się coś zmienić. Natomiast w teatrze pojawiła się pewna szansa dla tych, co "ekstremy nie przyjmują do wiadomości". Liberalna, inteligentna, zapracowana, obdarzona poczuciem humoru publiczność dostała bowiem swój teatr. Otwarty na nowe prądy i mody intelektualne, łagodnie edukacyjny, rozumiejąco-współczujący, światły, lecz nie przeintelektualizowany, nowoczesny, choć nie awangardowy, odważny, ale nie bojowy. Krystynie Jandzie w Teatrze Polonia w ciągu jednego sezonu udało się przywrócić wiarę, że w teatrze ciągle jeszcze możliwa jest kulturalna rozrywka, która tym się różni od szmirowatych fars i bulwarowych komedii, że jest inteligentna.
Jandzie w teatrze, jak nie przymierzając Gałczyńskiemu w poezji, udało się znaleźć receptę na sukces u publiczności i krytyki. Profesjonalizm, ale pełen wdzięku; odrzucenie łatwych chwytów, ale bez przesady; prostota myśli, ale wymagająca intelektualnego przygotowania; drwina i liryzm, żart i serio, smutek i pogoda. Nie wszyscy jednakowo zachwycali się poezją Gałczyńskiego, ale wszyscy ją czytali. Wychodząc przed laty z Teatrzyku 7 Kotów, "nawet gruby rzeźnik spoglądał przychylniej na księżyc". Do Teatru Polonia ciągnie publiczność różnego autoramentu. Teatr Krystyny Jandy zadowoli biznesmena, studenta zaciekawi, sprzedawczyni nie wpędzi w kompleksy, krytyka nie zanudzi, sufrażystkę usatysfakcjonuje, a i homofob może stąd nie ucieknie, trzaskając drzwiami.
W latach siedemdziesiątych Janusz Głowacki kpił sobie z polskiej kinematografii, pytając: "Na jakim widzu nam zależy?". Ano na takim, który "nigdy do kina nie pójdzie", bo ten, co chodzi, to i tak chodzi. A ten, co mógłby ewentualnie pójść, to musi wiedzieć, że mu się tam spodoba, bo nie lubi nachalstwa ani żeby go pouczać, i chce, żeby filmy broniły "ciepłego humanizmu". Głowacki nie mógł przewidzieć, że trzydzieści lat później (skądinąd na miejscu kina) powstanie teatr także dla takiej publiczności. Tyle że i teatr, i publiczność będą, o dziwo, na poziomie.
A mówiąc serio: na scenie Fioletowe Pończochy w Teatrze Polonia w minionym sezonie oglądaliśmy spektakle słodko-gorzkie, liryczno-dramatyczne i patetyczno-satyryczne. Powstały nie po to, by przypochlebić się widzom, ale żeby otworzyć im na coś oczy, na jakiś problem, sposób myślenia, literaturę, po którą warto sięgnąć. Trzeba zauważyć, że Krystyna Janda nie budowała repertuaru ze sprawdzonych, dobrze skrojonych sztuk i sztuczydeł, granych z powodzeniem na angielskich czy amerykańskich scenach. Sięgnęła po modną wprawdzie, ale przecież niszową literaturę bałkańską czy ukraińską - niełatwą w adaptacji, niegładką w wyrazie i niesłodką w treści.
Janda-aktorka w monodramie Ucho, gardło, nóż według Vedrany Rudan, który stanowi niejako rewers granej przez nią od wielu lat Shirley Valentine, pokazała udrękę i zagubienie starzejącej się kobiety w zrujnowanym wojną kraju. Janda-reżyserka pokazała w humorystycznej i kpiarskiej Stefci Ćwiek w szponach życia według Dubravki Ugresić, co czeka kobietę, która nie wyobraża sobie życia bez mężczyzny. Katarzyna Figura w Badaniach terenowych nad ukraińskim seksem według Oksany Zabużko przejmująco zderzyła w postaci ukraińskiej intelektualistki amerykańskie klisze emancypacyjne z organiczną zależnością od mężczyzny wywiedzioną z patriarchalnej kultury. Przemysław Wojcieszek, zainspirowany powieścią Rujany Jeger Darkroom, pokazał w swoim spektaklu ulubionych bohaterów polskiego życia publicznego: dziadka-moherowy beret i geja-przyjaciela rodziny, którzy pogodnie koegzystują w rytm peerelowskich przebojów. Ewa Kasprzyk w monodramie Marilyn i papież opowiedziała o kontaktach popkulturowej ikony z człowiekiem świętym. Prócz tego na deskach Teatru Polonia znalazł przytulisko wyrzucony z klubu Le Madame, zamkniętego przez władze miasta, spektakl Miss HIV Macieja Kowalewskiego. Mamy więc do czynienia ze zjawiskiem niecodziennym: na jednej scenie zagościł i teatr offowy, i teatr popularny.
Na koniec sezonu Krystyna Janda zaproponowała widzom zabawę w wakacyjnym skeczu zatytułowanym Skok z wysokości Leslie Ayvazian, który nie byłby pewnie wart odnotowania, gdyby nie fakt, że i tu aktorka wykazała się pewnym nowatorstwem. Bezboleśnie i z wdziękiem wciągnęła widzów do spektaklu, rozdając im kartki, z których w określonych momentach musieli odczytywać swoje kwestie. I tym razem także, nie obciążając widza zanadto i nie nadużywając jego zaufania, postawiła przed nim pewne wymagania: poprosiła, by pozbył się sztywniactwa, by zdobył się na spontaniczność i autoironię, by zechciał pośmiać się z samego siebie. Celem eksperymentu, jeśli wolno tak to nazwać, było nie tyle wciągnięcie publiczności do teatralnej gry, ile zbudowanie życzliwego kontaktu między ludźmi, choćby na krótko, na czas trwania spektaklu i chwilę potem.
Teatr Polonia to teatr łagodnie feministyczny, który z przymiotnika tego nie musi i nie chce się tłumaczyć, bo traktuje to jako coś oczywistego, element światopoglądu światłego człowieka. Nie będąc teatrem elitarnym, jest jednocześnie niezależny i ambitny. Dlatego, że pozostaje przez cały czas pół kroku przed widzem, choć nie traci go z oka ani na chwilę. Owe literackie, światopoglądowe, obyczajowe pół kroku oznacza, że wychodząc naprzeciw oczekiwaniom widza i znając jego uprzedzenia, podnosi mu poprzeczkę, przesuwa granicę percepcji, popycha delikatnie do przodu i zaprasza do rozmowy o tolerancji, krzywdzie, seksualności, egoizmie i hipokryzji, a pokazując rozmaite codzienne udręki, zdobywa się na nadzieję, pozwala przejąć się światem, ale nim nie zadręcza.
- Jest pani zniewolona - przeczytał z kartki jeden z widzów podczas spektaklu Skok z wysokości. - Zwolniona - poprawiła Krystyna Janda. - Tam jest napisane: zwolniona.
W teatrze Jandy nie ma ani takiego patosu, ani takiej pretensjonalności, żeby zaraz: "zniewolona". "Zwolniona" całkiem wystarczy. Tylko tyle i aż tyle.»
"Teatr Polonia: pół kroku przed widzem"
Marta Cabianka
Dialog nr 10
26-10-2006
Krystynie Jandzie w Teatrze Polonia w ciągu jednego sezonu udało się przywrócić wiarę, że w teatrze ciągle jeszcze możliwa jest kulturalna rozrywka, która tym się różni od szmirowatych fars i bulwarowych komedii, że jest inteligentna - pisze Marta Cabianka w Dialogu.
«W Polsce nie bez powodu panuje dość rozpowszechniona opinia, że żeby zaistnieć w życiu publicznym, trzeba mieć czym szkodzić i - jak powiada Jacek Bocheński - trzeba mieć możność sprawienia bolesnej dolegliwości. Żeby mieć dostateczną siłę rażenia, trzeba oskarżyć, wywołać skandal, pomówić, opluć albo "mówić po chamsku i bezczelnie, wrzeszczeć i łgać".
W teatrze, żeby zyskać rozgłos, trzeba się rozebrać, pokaleczyć, napisać własnymi słowami Makbeta albo przynajmniej ujawnić się z "drastycznie krytycznym oglądem rzeczywistości". Ludzie, którzy traktują teatr serio i gardzą bulwarem, głoszą, że teatr ma się wdzierać pod skórę, być tubą wrażliwości i ryczeć z bólu, nurzać się w nihilizmie, wymiotować rzeczywistością.
W życiu politycznym obowiązuje dzisiaj język męskiej siły, która stanowczy odpór daje niezdecydowanym intelektualistom, zgniłym liberałom, wyzwolonym kobietom i gejom, którym od nadmiaru praw poprzewracało się w głowach. Zdecydowanie i stanowczość, jasno wytyczony kierunek zmian, silne państwo, kara śmierci, kult powstań narodowych, prorodzinność i antyaborcyjność, wychowanie patriotyczne oraz zapisywanie żon w ankietach majątkowych w rubryce "inne dobra" wyznaczają dzisiaj kierunek myślenia o państwie i o człowieku. Silni mężczyźni, którzy nigdy, przenigdy, nie dopuszczą, by za pieniądze podatników można było zmieniać sobie płeć po kilka razy w życiu, kształtują na trybunach sejmowych język publicznego dyskursu.
Teatr, o którym głośno w mediach, przeciwstawia im własny: język prowokacji, ambiwalencji, perwersji seksualnej, obsceniczność, wulgarność i plakatowy bunt. Teatr taki atakuje wartości rodzinne, obnażając hipokryzję ich wyznawców, podważa szczerość patriotycznych porywów i religijnych uniesień, daje wyraz feministycznym obsesjom, mówi językiem wykluczonych, eksperymentuje z ciałem i płcią. Staje się z wolna przyczółkiem wojującego feminizmu, medium walczących o swoje prawa mniejszości, trybuną, z której padają radykalne społeczne hasła.
To wszystko jest takie męczące.
Zwłaszcza że co do życia publicznego nie ma na razie nadziei, by w najbliższym czasie miało się coś zmienić. Natomiast w teatrze pojawiła się pewna szansa dla tych, co "ekstremy nie przyjmują do wiadomości". Liberalna, inteligentna, zapracowana, obdarzona poczuciem humoru publiczność dostała bowiem swój teatr. Otwarty na nowe prądy i mody intelektualne, łagodnie edukacyjny, rozumiejąco-współczujący, światły, lecz nie przeintelektualizowany, nowoczesny, choć nie awangardowy, odważny, ale nie bojowy. Krystynie Jandzie w Teatrze Polonia w ciągu jednego sezonu udało się przywrócić wiarę, że w teatrze ciągle jeszcze możliwa jest kulturalna rozrywka, która tym się różni od szmirowatych fars i bulwarowych komedii, że jest inteligentna.
Jandzie w teatrze, jak nie przymierzając Gałczyńskiemu w poezji, udało się znaleźć receptę na sukces u publiczności i krytyki. Profesjonalizm, ale pełen wdzięku; odrzucenie łatwych chwytów, ale bez przesady; prostota myśli, ale wymagająca intelektualnego przygotowania; drwina i liryzm, żart i serio, smutek i pogoda. Nie wszyscy jednakowo zachwycali się poezją Gałczyńskiego, ale wszyscy ją czytali. Wychodząc przed laty z Teatrzyku 7 Kotów, "nawet gruby rzeźnik spoglądał przychylniej na księżyc". Do Teatru Polonia ciągnie publiczność różnego autoramentu. Teatr Krystyny Jandy zadowoli biznesmena, studenta zaciekawi, sprzedawczyni nie wpędzi w kompleksy, krytyka nie zanudzi, sufrażystkę usatysfakcjonuje, a i homofob może stąd nie ucieknie, trzaskając drzwiami.
W latach siedemdziesiątych Janusz Głowacki kpił sobie z polskiej kinematografii, pytając: "Na jakim widzu nam zależy?". Ano na takim, który "nigdy do kina nie pójdzie", bo ten, co chodzi, to i tak chodzi. A ten, co mógłby ewentualnie pójść, to musi wiedzieć, że mu się tam spodoba, bo nie lubi nachalstwa ani żeby go pouczać, i chce, żeby filmy broniły "ciepłego humanizmu". Głowacki nie mógł przewidzieć, że trzydzieści lat później (skądinąd na miejscu kina) powstanie teatr także dla takiej publiczności. Tyle że i teatr, i publiczność będą, o dziwo, na poziomie.
A mówiąc serio: na scenie Fioletowe Pończochy w Teatrze Polonia w minionym sezonie oglądaliśmy spektakle słodko-gorzkie, liryczno-dramatyczne i patetyczno-satyryczne. Powstały nie po to, by przypochlebić się widzom, ale żeby otworzyć im na coś oczy, na jakiś problem, sposób myślenia, literaturę, po którą warto sięgnąć. Trzeba zauważyć, że Krystyna Janda nie budowała repertuaru ze sprawdzonych, dobrze skrojonych sztuk i sztuczydeł, granych z powodzeniem na angielskich czy amerykańskich scenach. Sięgnęła po modną wprawdzie, ale przecież niszową literaturę bałkańską czy ukraińską - niełatwą w adaptacji, niegładką w wyrazie i niesłodką w treści.
Janda-aktorka w monodramie Ucho, gardło, nóż według Vedrany Rudan, który stanowi niejako rewers granej przez nią od wielu lat Shirley Valentine, pokazała udrękę i zagubienie starzejącej się kobiety w zrujnowanym wojną kraju. Janda-reżyserka pokazała w humorystycznej i kpiarskiej Stefci Ćwiek w szponach życia według Dubravki Ugresić, co czeka kobietę, która nie wyobraża sobie życia bez mężczyzny. Katarzyna Figura w Badaniach terenowych nad ukraińskim seksem według Oksany Zabużko przejmująco zderzyła w postaci ukraińskiej intelektualistki amerykańskie klisze emancypacyjne z organiczną zależnością od mężczyzny wywiedzioną z patriarchalnej kultury. Przemysław Wojcieszek, zainspirowany powieścią Rujany Jeger Darkroom, pokazał w swoim spektaklu ulubionych bohaterów polskiego życia publicznego: dziadka-moherowy beret i geja-przyjaciela rodziny, którzy pogodnie koegzystują w rytm peerelowskich przebojów. Ewa Kasprzyk w monodramie Marilyn i papież opowiedziała o kontaktach popkulturowej ikony z człowiekiem świętym. Prócz tego na deskach Teatru Polonia znalazł przytulisko wyrzucony z klubu Le Madame, zamkniętego przez władze miasta, spektakl Miss HIV Macieja Kowalewskiego. Mamy więc do czynienia ze zjawiskiem niecodziennym: na jednej scenie zagościł i teatr offowy, i teatr popularny.
Na koniec sezonu Krystyna Janda zaproponowała widzom zabawę w wakacyjnym skeczu zatytułowanym Skok z wysokości Leslie Ayvazian, który nie byłby pewnie wart odnotowania, gdyby nie fakt, że i tu aktorka wykazała się pewnym nowatorstwem. Bezboleśnie i z wdziękiem wciągnęła widzów do spektaklu, rozdając im kartki, z których w określonych momentach musieli odczytywać swoje kwestie. I tym razem także, nie obciążając widza zanadto i nie nadużywając jego zaufania, postawiła przed nim pewne wymagania: poprosiła, by pozbył się sztywniactwa, by zdobył się na spontaniczność i autoironię, by zechciał pośmiać się z samego siebie. Celem eksperymentu, jeśli wolno tak to nazwać, było nie tyle wciągnięcie publiczności do teatralnej gry, ile zbudowanie życzliwego kontaktu między ludźmi, choćby na krótko, na czas trwania spektaklu i chwilę potem.
Teatr Polonia to teatr łagodnie feministyczny, który z przymiotnika tego nie musi i nie chce się tłumaczyć, bo traktuje to jako coś oczywistego, element światopoglądu światłego człowieka. Nie będąc teatrem elitarnym, jest jednocześnie niezależny i ambitny. Dlatego, że pozostaje przez cały czas pół kroku przed widzem, choć nie traci go z oka ani na chwilę. Owe literackie, światopoglądowe, obyczajowe pół kroku oznacza, że wychodząc naprzeciw oczekiwaniom widza i znając jego uprzedzenia, podnosi mu poprzeczkę, przesuwa granicę percepcji, popycha delikatnie do przodu i zaprasza do rozmowy o tolerancji, krzywdzie, seksualności, egoizmie i hipokryzji, a pokazując rozmaite codzienne udręki, zdobywa się na nadzieję, pozwala przejąć się światem, ale nim nie zadręcza.
- Jest pani zniewolona - przeczytał z kartki jeden z widzów podczas spektaklu Skok z wysokości. - Zwolniona - poprawiła Krystyna Janda. - Tam jest napisane: zwolniona.
W teatrze Jandy nie ma ani takiego patosu, ani takiej pretensjonalności, żeby zaraz: "zniewolona". "Zwolniona" całkiem wystarczy. Tylko tyle i aż tyle.»
"Teatr Polonia: pół kroku przed widzem"
Marta Cabianka
Dialog nr 10
26-10-2006
Źródło: Dialog nr 10