Recenzje

kup bilety online

ACH, TE BABY...

Ostatnimi czasy Rosja kojarzy nam się wyłącznie ze sprawami politycznymi: Smoleńskiem, Katyniem… Zapomniano już, że to kraj śpiewu, tańca, zabawy i absurdu. Przypomina nam o tym Nikolaj Kolada w sztuce pt. „Baba Chanel”, którą w warszawskim Teatrze Polonia wyreżyserowała Izabella Cywińska.

Głęboka prowincja, gdzieś w Rosji. Pięć emerytek (każda ze statusem inwalidy) oraz mężczyzna w średnim wieku, Siergiej Siergiejewicz, współtworzą zespół muzyczny „Olśnienie”. Wspólnie wykonują tradycyjne utwory muzyczne. Jeżdżą na festiwale oraz zabawiają lokalną publiczność. Już na pierwszy rzut oka widać, że dla każdej z pań członkostwo w zespole to niemal całe życie. Lek na nudę i starość. Niestety nieco inaczej jest w przypadku Siergieja, który jest liderem tej grupy, bożyszczem i wielkim autorytetem dla swoich podopiecznych. Dla niego uczestnictwo w przedsięwzięciu zwanym „Olśnieniem” to przykra konieczność i koniec rozwoju artystycznego. Bohaterów zastajemy podczas świętowania 10-lecia istnienia, jak to określono, „kolektywu”. Wszystko zdaje się być w porządku. Ucztowanie trwa w najlepsze. Jest czas na wspomnienia. Wódka, jak to w Rosji, za kołnierz wylewana nie jest… Aż nagle w grupie muzycznej pojawia się nowa kobieta, wprowadzona przez Siergieja. Według niego daje on zespołowi „Olśnienie” szansę, by zagościł na wielkich scenach. Natomiast dla pań emerytek kobieta jest zupełnie nie do zaakceptowania. Nowa członkini zespołu jest znacznie młodsza. Nosi białe kozaki, ma nienaganną figurę. Mało tego! „Bierze półtorej oktawy”!  Jednym słowem, Baba Chanel.

Z pozoru sytuacja dramatu i sam jego pomysł wydają się być niezbyt skomplikowane. „Taka tragikomedia, można się pośmiać” - powiedziałby cynik. Fakt jest jednak taki, że Kolada w swym tekście porusza mnóstwo współczesnych problemów i konfliktów. Zwłaszcza tych pokoleniowych,  interpersonalnych, czy światopoglądowych. Przede wszystkim jest to historia o poszukiwaniu swego miejsca na ziemi. Ale też o walce z upływem czasu i stagnacją. O próbie wynalezienia panaceum na otaczającą rzeczywistość. Jest tu wiele o kwestiach związanych z hierarchią wartości. O tym, że stale dokonuje się zmian.  Starego - złego na nowe - lepsze. Tak zwany „Rebranding…”, jak mówi jedna z bohaterek. Co gorsza, według autora sztuki, nie szanuje przy tym tradycji, a starszych ludzi traktuje po macoszemu. W wywiadzie Grażyny Antosiewicz dla gazety „Polska Dziennik Bałtycki” Nikolaj Kolada powiedział: „(Starzy ludzie)… którzy są jak dzieci, więc tak samo trzeba ich kochać i nie przeklinać, nie oddawać do domu starców, cierpieć, lecz kochać.” I to właśnie w dużej mierze o tym jest ten tekst. Kolejna kwestia, równie wyraźna, to problem roli mężczyzny w postkomunistycznym społeczeństwie. W „Babie…” widzimy go jako patriarchę trzymającego pieczę nad „słabszymi” kobietami. Nie da się ukryć, że jeszcze w wielu miejscach i sytuacjach taki ogląd funkcjonuje nadal. W tekście poruszony został też problem prowincjonalności -jakie mechanizmy działają w miejscach położonych z dala od „świata”. Trzeba przyznać, że choć akcja jest osadzona w realiach typowo rosyjskich, to nie sposób nie zauważyć tu pewnych konotacji do rzeczywistości panującej w kraju nad Wisłą. Stąd można się spodziewać, że teksty Kolady jeszcze wielokrotnie pojawią się na naszych rodzimych deskach.

Przechodząc do meritum, muszę przyznać, że spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Myślałem, że zobaczę spektakl muzyczny. Taki, w którym śpiew i akordeon zagrzewają publiczność do klaskania. Zaś prezentowane utwory wzbudzą u nieco starszych widzów słodko-gorzkie wspomnienia z czasów Polski Ludowej. Tak jednak nie było. Pomysł Cywińskiej jest całkowicie inny. Harmonia, owszem, pojawia się na scenie, ale służy bardziej jako ozdoba niż instrument. Reżyserka skupia się raczej na problemach, jakie niesie dramat niż na próbie elektryzowania widza. Chociaż nie ukrywam, że ciężko jest wyczuć co tak naprawdę znajduje się na pierwszym planie. Jaka jest główna teza. Co gorsza, podobnie jak w innych swych spektaklach, Cywińska próbuje nachalnie zaznaczyć obecność reżysera jako głównego twórcy spektaklu. Stosuje przy tym te same chwyty, co zwykle. Chociażby sposób, w jaki ustawia bohaterów w punkcie kulminacyjnym -przodem do widowni, siedzących na krzesłach ustawionych w rzędzie. To już znane z jej poprzedniego spektaklu („Zbrodni z premedytacją”, również z Teatru Polonia). Poza tym, wprowadza aktorów przez wejście na widownię. Choć równie dobrze mogłaby to zrobić zza kulis. Jednak najmocniejszym zarzutem jest to, że Tekst Kolady wydaje się znacznie okrojony. Czas trwania przedstawienia to raptem 75 minut. Dla porównania „Baba…” z Teatru Wybrzeże trwa o 25 minut dłużej. Tego typu cięcia to już typowe u Izabelli Cywińskiej. Fakt ten sprawia wrażenie, że czegoś brakuje. Zbyt szybko następują przejścia między scenami. Ma się przez to uczucie pewnego niedosytu i niejasności. Nie są to zarzuty wielkiego kalibru. Niemniej jednak, moje oczekiwania przed obejrzeniem spektaklu były tak duże, że poczułem się w lekkim stopniu zawiedziony.

Obsada to zdecydowanie mocniejszy aspekt. Jest dla mnie rzeczą wręcz niesamowitą, że na jednej scenie udało się zgromadzić takie legendy polskiego teatru i filmu. Trudno jest szczególnie wyróżnić którąś z aktorek. Każda świetnie wchodzi w swoją rolę i bawi publiczność. Dorota Pomykała doskonale wciela się w najstarszą z bohaterek, która za dwa tygodnie ma ukończyć 90 lat. Jej postać ma problemy z pamięcią i ciągle zapomina tekstu piosenek. Aktorka swoim spojrzeniem, ruchami ciała odgrywa chorobę przez cały spektakl wiarygodnie. Równie ciekawa jest postać Sary Abramownej (Maria Maj), kobiety, która nadal żyje w poprzednim systemie politycznym. Stale recytuje poetów minionej epoki, np. Annę Achmatową. Aktorce wychodzi to bardzo dobrze. Gra to w taki sposób, że jest zarówno irytująca jak i śmiesznie patetyczna. Kolejna legenda polskich scen, Barbara Horawianka, gra Iraidę Siemionowną. Rola zaczepnej staruszki, która zawsze ma swoje zdanie wychodzi jej świetnie. Elżbieta Jarosik i Sławomira Łozińska odgrywają dwie młodsze członkinie „Olśnienia”. Obie fantastycznie przerysowują uwielbienie swych postaci dla Siergieja Siergiejewicza. Wreszcie, Baba Chanel (Maria Mamona), postać ,która w założeniu ma wzbudzać niechęć i kontrastować z resztą bohaterek. To zadanie, aktorce przyszło bez trudu. Nie można nie wspomnieć o jedynym mężczyźnie w spektaklu - Przemysławie Bluszczu - który ostatnimi czasy stał się popularny za sprawą dużego ekranu („Być jak Kazimierz Deyna”, reż. Anna Wieczur-Bluszcz). Aktor bardzo dobrze poradził sobie z rolą, sprawiał wrażenie kogoś, kto faktycznie spędził 10 lat na prowadzeniu „zespołu emerytek” Widać w nim zrezygnowanie, ale i tendencje autokratyczne.

Scenografia i kostiumy (Katarzyna Adamczyk) to również mocna strona spektaklu. Kokoszniki, tradycyjne stroje, w które przebrane są aktorki, budują nastrój zabawy i zachęcają samych widzów do śpiewania rosyjskich piosenek. Dzięki kolorowym ubiorom obrazy scen ze spektaklu na długo pozostają w pamięci. Scena przy Marszałkowskiej stała się salą gimnastyczną. Na jej brzegu stał stół nakryty białym obrusem. Na nim mieniły się tradycyjne potrawy i różne alkohole. Wokół sceny zaś ustawiono lustra przystrojone balonami. Takie rozwiązanie scenograficzne świetnie wprowadza widza w sytuację dramatu.  Każdy odbiorca szybko zorientuje się, że akcja toczy się na prowincji. Gdzie nie ma funduszy na kulturę, a wiele rozwiązań jest prowizorycznymi.

Światło (Adam Czaplicki, Adam Kłosiński) można określić jako profesjonalne i bezbłędne. Gra świateł, blackouty i różne inne chwyty jak np. przejścia nie grały pierwszych skrzypiec. Dzieje się tak zapewne dlatego, że w „Babie Chanel” zachowana jest jedność akcji, miejsca i czasu. Nie ma więc potrzeby na pewne sztuczki, które mają na celu zaznaczyć upływ czasu czy zmianę miejsca akcji.

W każdej inscenizacji „Baby Chanel” w Polsce, zarówno tej z Gdańska, Warszawy, jak i Łodzi, korzystano z jednego przekładu - Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej - w którym wszystko zdaje się wybrzmiewać naturalnie. Są momenty, które ujmują i zapadają w pamięć. Jest także miejsce na komizm i patetyzm, kiedy jest to niezbędne. Na pytanie: „czy warto pójść na spektakl „Baba Chanel” do Teatru Polonia?” odpowiedziałbym, mimo wszystko, „tak”. Nie należy jednak nastawiać się wyłącznie na rozrywkę czy solidną dawkę śpiewu i tańca. To raczej sztuka poruszająca wiele problematycznych kwestii takich jak starość, kryzys wartości, czy prowincjonalność. Bez wątpienia tekst jest godzien uwagi i dosyć oryginalny. Głównie z tego powodu warto wybrać się na Marszałkowską 56 - po to, by przekonać się, co Nikolaj Kolada wprowadza do współczesnej dramaturgii.

Kasa i foyer teatru są wynajmowane od m.st. Warszawy - Dzielnicy Śródmieście

MECENAS TECHNOLOGICZNY TEATRÓW

billenium

DORADCA PRAWNY TEATRÓW

139279v1 CMS Logo LawTaxFuture Maxi RGB

WYPOSAŻENIE TEATRÓW DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

zporr mkidn

PREMIERY W 2023 ROKU DOFINANSOWANE PRZEZ

Warszawa-znak-RGB-kolorowy-pionowy

PATRONI MEDIALNI

NowySwiat Logo Napis Czerwone gazetapl logo@2x Wyborcza logo Rzeczpospolita duze new winieta spis 2rgb
Z OSTATNIEJ CHWILI !
X