Na dzień przed premierą spektaklu "Romulus Wielki" w Teatrze Polonia PAP Life rozmawiał z Ewą Wiśniewską, odtwórczynią roli cesarzowej imperium rzymskiego.
PAP Life: - Gra pani cesarzową...
Ewa Wiśniewska: - Moja postać jest wyrazicielem racji stanu upadającego państwa, do którego destrukcji z premedytacją i do końca doprowadza mój mąż. A ja jeszcze staram się ratować je w myśl tego, że jestem córką cesarzy, spadkobierczynią tego, co miało być mocarstwem, imperium. Mam tylko dwie sceny, w których mogę wyrazić swoją postać. Chociaż są one dość długie, to jest to jak gdyby zawarte w pigułce.
- Idealistka.
- Wierzę, że to imperium może trwać
- Zazwyczaj tacy bohaterowie są z góry spisani na porażkę.
- Dlatego ponoszę klęskę. Wyjeżdżam i zostawiam ojczyznę. Nawet ginę, bo tonę na tratwie.
- Ma pani inne poglądy niż mąż. Czy w związku z tym nie darzy pani Romulusa sympatią?
- Nielubienie Romulusa w wykonaniu Janusza Gajosa jest po prostu niemożliwe, bo on budzi sympatię wszystkich. Bardzo lubimy się prywatnie, natomiast muszę z nim walczyć na scenie.
- Sztuka porusza bardzo aktualne problemy.
- Nawet bardzo aktualne. Opowiada o rozkładzie, o premedytacji w dążeniu do rozkładu państwa, które powinno jakoś starać się wydobyć - nawet w momentach załamań - z tego niebytu i z powrotem zacząć funkcjonować i istnieć. Mamy to permanentnie w tej chwili przed oczyma, nawet na własnym przykładzie.
- Czy w takim razie mile byliby widziani na widowni politycy?
- Dlaczego nie. Niech sobie popatrzą do czego można doprowadzić.
- Może się czegoś nauczą...
- Daj Boże, chociaż na razie nie czerpią żadnej nauki.
- Jak jest z tą groteskowością Duerrenmatta?
- Sztuką i smaczkiem Duerrenmatta jest to, że wszystkie sytuacje nieprawdopodobnie grane są bardzo poważnie. Dochodzi do tego, że kura i jajko są ważniejsze od spraw obrony państwa.
- Narzuciliście sobie niesamowite tempo pracy. Nie macie siebie dosyć?
- O nie. Mimo intensywnych codziennych prób grupa w dalszym ciągu bardzo się lubi.