"Brzydziłbyś się kupić u mnie bułeczki?" - takie pytanie kobieta z penisem przez wiele miesięcy zadawała przechodniom. W pokazanym w Teatrze Polonia w poniedziałek filmie "I Bóg stworzył transwestytę" Rafalala oswaja widzów z jedną z najmniej znanych w Polsce odmienności.
Skróty TW, OZI, CBA już się opatrzyły. Co innego TV (transwestytyzm), TS (transseksualizm), CD (crossdressing) - te mają obiecujący posmak perwersji. Mogą intrygować. Szczególnie jeśli w pierwszym dniu roku szkolnego nauczycielką przybliżającą nam te skróty będzie wysoka blondyna w kusej spódnicy. Rafalala. Kobieta z obłędnym makijażem, z nogami wyrastającymi z fikuśnych szpilek, z grymasem łaskotanego kociaka. I z penisem.
Choć słowo "trans" kojarzy się ostatnio tylko z "Transformersami", Krystyna Janda odważyła się zagrać nim inaczej. Zaprosiła do Teatru Polonia dwuczęściowe show Rafalali - pierwszego warszawskiego
transwestyty o ambicjach artystycznych. Wśród publiczności, która zapełniła wszystkie fotele, schodki i poduszki największej sali teatru, oczekiwania były podzielone. Niektórzy spodziewali się wygłupu, niektórzy prowokacji, inni przyszli po prostu na dziwadło, "kobietę z brodą". A tu proszę - sprawa dla reportera. Nieustraszona dziennikarka Rafalala w filmie "I Bóg stworzył transwestytę" rusza na ulice Starej Pragi, by przepytywać, sondować, robić prowokacyjne ankiety. Na pytanie: "Co pan/pani sądzi o transwestytach?" otrzymuje odpowiedzi zabawne, głupie, naiwne. "Cóż, jestem katoliczką..." - staruszka o srebrnoniebieskawych włosach mówi, jakby wyznanie w prostej linii przekładało się na prawo do nietolerancji. "Transwestyci są bezmyślni" - ocenia pucołowaty nastolatek. Argumentów szukać nie zamierza. "W Warszawie to jest OK, ale u mnie na wsi wezwano by zaraz policję" - przyznaje dziewczyna o rozbrajającym uśmiechu. Pani Dynamiczna rzuca:
"Ja nie potępiam osób z chorobą psychiczną" - i odchodzi dumna, że okazała się osobą nowoczesną i pozbawioną uprzedzeń. Ale też i wiedzy.
W filmowym szkoleniu Rafalali muszą więc znaleźć się informacje podstawowe. Że transwestyta to nie gej, a jego odmienność to nie schorzenie. Że przemoc i agresja wobec crossdresserów (osób przebierających się za płeć przeciwną) to smutna codzienność ("Proszę natychmiast wyjść! Ja już jestem na to za stara!" - krzyczy np. pani w sklepie z bielizną). Że interesy "transów" nie są reprezentowane przez żadne organizacje, a w środowisku homoseksualistów panują na ich temat te same stereotypy co wśród heteryków.
Przerywany piosenkami (rewelacyjna instrumentacja młodej pianistki Gabrieli Kulki) monodram, który następuje po filmie, budzi już mniejszy entuzjazm. "Mniejszy" oznacza, że publiczność nie skręca się ze śmiechu co pół minuty, ale średnio co trzy. Rafalala, ocierając się niedbale o meble i
kostiumy, opowiada o swojej matce, o dzieciństwie, o inspiracjach. Od wyznania przechodzi do skeczu, parodiując bohaterki nocnych programów "Audiotele w bikini".
Gdy artystka wychodzi do ukłonów, a widzowie szaleją, ocierając z oczu łzy śmiechu, pora zastanowić się, co to było. Terapia przeciw transfobii? Słowniczek trudnych pojęć w obrazach? Rafalala mówi w swoim filmie oskarżycielsko: "To dlatego, że nas nie znacie!". I tak trzeba pewnie traktować jej show. Jako pierwszy (udany!) krok w trudnym, długotrwałym procesie "poznajmy się".
Teatr Polonia w Warszawie, "Rafalala Show", reż. filmu Rafalala, reż. monodramu Monika Powalisz, muz. Gabriela Kulka.