Chwała Bogu ten pogodny spektakl nie udaje czegoś, czym nie jest, został zrealizowany ku uciesze widowni i tę uciechę niesie. Takoż i ja spędziłem w Polonii niesłychanie miły czas., a kilka razy to nawet serdecznie się uśmiałem.
Rzecz jest żartem i jednocześnie pewnego rodzaju hołdem złożonym Czechowowi, bohaterowie przecież noszą imiona z Czechowa (poza Spike’m, a i to się okaże grząską teorią, zważywszy na jego prawdziwe imię), jest i wiśniowy sad, choć może mizernych rozmiarów, są odniesienia i do Mewy, no przecież Masza to Arkadina wypisz wymaluj. A pokrótce – poznajemy Wanię i Sonię, przyrodnie rodzeństwo w wieku balzakowskim, którzy do Moskwy się nie wybierają, przeciwnie, w ogóle nigdzie ze swojego domu na uboczu się nie ruszają. Tak sobie siedzą, rozmawiają i tak troszkę po czechowowsku się kiszą. Niespodziewanie odwiedza ich bogata siostra, aktorka, wspomniana Masza, z kochankiem. Cóż z tej wizyty wyniknie?
Na scenie m.in. świetna Dorota Landowska, zgorzkniała ale i pogodzona ze swoim zgorzknieniem Sonia, Maciej Kowalewski w roli Wani, bawiąca się postacią Maszy – olśniewająca Ewa Błaszczyk, obsadzony tutaj, hm, po warunkach, Wojciech Zieliński, który ma nieczęstą okazję pokazania swojego talentu w teatrze, wreszcie – jak zawsze do zjedzenia – Małgorzata Rożniatowska, sprzątaczka Kasandra (wrobiona także w gotowanie), tę rolę dubluje – jak mi mówiono równie świetna – Jowita Budnik.
PS. Płomienny monolog Wani do esemesującego Spike’a – po prostu słodki.
Dodatkowe informacje
Rafał Turowski [http://www.rafalturow.ski/]