Jeśli francuskiej młodzieży obcy jest dorobek kulturalny Europy, to na czym budować duchową wspólnotę Unii Europejskiej?
- Wiem, że jeżeli ktoś na egzaminie wstępnym do Szkoły Teatralnej im. Wachtangowa w Moskwie pomyli Portugalię z Hiszpanią - nie dostaje się na studia. We Francji egzaminów teoretycznych nie ma. Ale siłą francuskiej edukacji jest tradycja wolności, tolerancji i różnorodności. I to zjednoczona Europa, współtworzona przez Francję, jest jedyną wspólnotą krajów demokratycznych, jakiej nie ma na wschód od Polski, i w ogóle na świecie. Oczywiście, w edukację i kulturę trzeba inwestować. I to się dzieje na naszych oczach.
Co pan teraz robi w Komedii Francuskiej?
- Gram Ulissesa w "Penthesilei" von Kleista, De Guisha w "Cyrano de Bergerac" Rostanda i H-1 w "Pour un oui ou pour un non" Nathalie Sarraute. W czerwcu będziemy nagrywać dla telewizji "Pocieszne wykwintnisie" Moliera. A 1 listopada ruszymy z tym przedstawieniem w trzymiesięczne tournee po nowych krajach członkowskich Unii. Przyjedziemy też do Polski. Występy są związane z francuską prezydenturą. 15 stycznia zagramy w Pradze, kiedy przewodnictwo Unii Europejskiej przejmą Czechy.
Nie tęskni pan do grania w Polsce?
- Tęsknię i dlatego jestem w Teatrze Polonia, miejscu nowym, ambitnym i odwiedzanym.
Podczas pierwszej wizyty w kraju na początku lat 90. śmiał się pan, cytując Bardiniego, że jest pan znowu w Polsce świeżą dupą i wszyscy się panem interesują.
- Teraz już nią nie jestem.
A nie jest pan Odysem, który chce wrócić do Itaki, a nie może?
- Naprawdę jestem we Francji bardzo zajęty.
A czy spełniony?
- Myślę, że mam więcej do zaproponowania, niż Komedia Francuska chciałaby ode mnie. Teatr we Francji za rzadko prowokuje. We Francji teatr zbyt często jest rozrywką. Może dlatego czasami czuję niedosyt
A może to problem Komedii Francuskiej?
- Nie gramy wprawdzie Kane ani Lohrer, ale Gombrowicza, Koltesa, Schaubego czy Novarinę i owszem. "Poskromienie złośnicy" zrobił Oskar Korsunovas. Reżyseruje też Galin Stoev. Lars Noren wystawia swoją nową sztukę. Nie ma chyba w Polsce wielu teatrów, w których pojawiają się artyści takiego formatu w jednym sezonie? Problem polega chyba na tym, że teatr dla francuskiego widza jest zbyt często częścią sfery życia towarzyskiego, intelektualną - ale jednak rozrywką. Może dlatego czuję czasami niedosyt w poważnym traktowaniu naszej pracy.
Kilka lat temu chciał pan zostać dyrektorem Starego Teatru. Wymieniano pana przy okazji zmian dyrektorskich w Narodowym, Polskim - w Warszawie i Wrocławiu.
- Zastanawialiśmy się z rodziną. Niejednokrotnie.
A na Ateneum miał pan ochotę?
- 1 kwietnia, już po ogłoszeniu nominacji Izabelli Cywińskiej, moją kandydaturę opublikował "Przekrój". To był chyba primaaprilisowy żart?
I nigdy nie zdecyduje się pan na żadne stanowisko w kraju?
- Czas płynie.
Chciał pan po "Ryszardzie II" znaleźć miejsce w Teatrze Narodowym?
- Rozmawiałem o tym z dyrektorem Janem Englertem. W "Ryszardzie II" chciałem wypełnić słowem cały Teatr Narodowy. Jednym gestem całą scenę.
Pokazał pan, jak to się robi w "Don Juanie", jednak w "Ryszardzie II" Andrzeja Seweryna zabrakło na scenie. Oglądaliśmy podniosłą operę.
- Domyśla się pan, że się z panem nie zgadzam.
Czuje się pan jak Tadeusz Łomnicki, który jeździł od jednego teatru do drugiego, samotny i niedoceniony?
- Jakiekolwiek porównanie z Tadeuszem Łomnickim jest dla mnie niezasłużonym komplementem. A w Paryżu czeka na mnie ciężka wielogodzinna praca w Comedie Francaise i paryskiej szkole teatralnej.
Naprawdę nie czuje się pan samotnym białym żaglem?
- Mam w sobie coraz mniej pychy, więc nie! Zakończmy na tym rozmowę, bo jeszcze się rozpłaczę!