Tytułowa Shirley, to zwykła, czterdziestoletnia kobieta, która spędza długie godziny w kuchni. Z braku lepszych słuchaczy, przemawia do... kuchennej ściany, która ze zrozumieniem odnosi się do monologów zawiedzionej kobiety. Samotne wywody widać pomagają Shirley, bo któregoś dnia postanawia zerwać z dotychczasowym życiem, zostawić męża i wyjechać na egzotyczny urlop do Grecji. Taka decyzja - to prawdziwa rewolucja w podporządkowanym innym ludziom życiu Shirley...
Monodram skrzy się dowcipem, ale skłania również do refleksji. Kobiety zyskują więcej wiary w siebie, mężczyźni może w końcu trochę lepiej je rozumieją. Tak czy inaczej - zabawa jest doskonała.
Przedstawienie, które oglądałem, skończyło się owacją na stojąco. Podobno wieczór w wieczór widownia dziękuje tak Krystynie Jandzie za grę - i za radość nadziei.
(Jacek Sieradzki, Polityka)
Są widzowie, którzy widzieli ją ("Shirley Valentine" - przyp. red.) wielokrotnie i pamiętają. Traktowali te wieczory z Shirley przez lata jak swoistą terapię, w momentach spleenów, kryzysów i kłopotów. Mówią, że zwyczajnie przychodzili spotkać się z Shirley i wychodzili z uśmiechem, naładowani na nowo energią i optymizmem.
(Dorota Wyżyńska, Gazeta Wyborcza Warszawa)